Recenzja mangi Orange

Orange

waneko

Autor: Takano Ichigo
Wydawnictwo: Waneko
Ilość tomów: 5
Cena okładkowa: 19,99 zł

Sięgając po „Orange”, wiedziałam, że mogę spodziewać się dużej dawki emocji, skoro jest to manga z gatunku dramatu. Słyszałam wiele pochlebnych opinii, ale dopiero kiedy dowiedziałam się o nadchodzącej ekranizacji, nabrałam ochoty, żeby przeczytać tę historię. Jej autorką jest Takano Ichigo, która publikuje obecnie mangę „ReColletion.” Dopiero po niewielkim researchu dowiedziałam się, że jest również autorką „Bambi no Tegami” - krótkiej  i lekkiej historii, którą czytałam dość dawno i mile wspominam do dziś.

Wracając do tematu tej recenzji, główną bohaterką „Orange” jest Naho Takamiya. Pewnego dnia dostaje list, którego nadawcą jest... ona sama. W dodatku jest to list z przyszłości oddalonej o dziesięć lat. Na początku traktuje to jako żart, ale kiedy wydarzenia opisywane w liście zaczynają pokrywać się z jej teraźniejszością, zostaje zmuszona do uwierzenia w zawartość listu. Wiadomość od jej przyszłego „ja” jest pełna żalu i bólu, który wydaje się dotyczyć nowego ucznia, Kakeru Naruse. Dlatego starsza „siostra” przekazuje Naho wskazówki, jak postąpić właściwie i oszczędzić sobie popełnienia tych samych błędów. Od tego momentu na ramionach Naho ciąży odpowiedzialność za życie i przyszłość Kakeru. Być może opis przywodzi na myśl typową historię o szkolnym dramacie, ale już w pierwszym tomie dostajemy coś innego. Jest to ciekawe połączenie elementu fantastycznego – w postaci listu z przyszłości – z romansem i dramatem. Wciąż mamy do czynienia z mangą shoujo, więc miłosne rozterki odgrywają główną rolę, ale w ostatecznym rozrachunku fabuła jest spójna i ciekawa, w dodatku ciągle trzyma nas w napięciu, jak zakończy się cała przygoda z listem.

W kwestii bohaterów jestem odrobinę rozczarowana. Głównymi postaciami mangi jest sześcioro przyjaciół. Dostaliśmy typowe sylwetki bohaterów – okularnika ze śmiesznymi tekstami, towarzyską, energiczną przyjaciółkę i tę drugą, bardziej poważną, a na koniec popularnego, przystojnego, trochę głośnego sportowca, który tworzy jeden z boków trójkąta miłosnego. Mimo że polubiłam wszystkich, zawiodłam się tym, że ich osobowości zostały potraktowane tak powierzchownie. Oprócz tej czwórki jest jeszcze dwójka głównych bohaterów. Naho to typowa dziewczyna z mangi shoujo, jednak irytowała mnie o wiele mniej niż inne przedstawicielki tego gatunku. Nieśmiałość, rumieńce aż po uszy i cukierkowa słodycz to jej nieodzowne cechy i chociaż u Naho ich nie brakowało, to dziewczyna wciąż pozostawała człowiekiem, którego w dodatku da się lubić. Z drugiej strony denerwowała swoją przewidywalnością i biernością w niektórych sytuacjach. I w końcu najbardziej intrygująca postać, Naruse Kakeru, którego prawdopodobnie polubiłam najbardziej. Miły, całkiem popularny chłopak, zawsze uśmiechnięty, ale ukrywający swoje prawdziwe uczucia. To wokół niego toczy się cała historia i to jego Naho musi uratować. Ukłony dla autorki za tak realistyczne przedstawienie postaci Kakeru, ale także za jego relację z Naho. Ich uczucie rozwija się powoli, ale naturalnie. Są nieśmiali, zestresowani – jak przystało na niedoświadczonych nastolatków. Dopiero pod koniec czytania mangi można dostrzec, jak oboje się zmienili, jak ich związek dojrzał i przemienił się w coś głębszego. Naho i Kakeru to przykład, że nie trzeba chodzić za rączki i gruchać jak gołąbki, żeby darzyć się prawdziwym uczuciem.

Pora na zachwyty rysunkami i całą oprawą graficzną. Już jestem zadowolona z faktu, że wszyscy bohaterowie różnili się na tyle, żeby nie dało się ich pomylić. Zawsze mam taki problem z mangami shoujo, że postaci są niemal identyczne i czasami trudno mi je odróżnić. W posłowiu autorka wspomniała, że nie jest zadowolona ze swoich rysunków i ciągle widzi jakieś niedociągnięcia. Pozwolę sobie nie zgodzić się z nią, ponieważ przez całe pięć tomików nie zauważyłam żadnego zgrzytu, dziwnych proporcji, a wręcz przeciwnie, wszystko wydawało mi się takie pasujące do historii. Najbardziej podobał mi się sposób rysowania ust, dzięki czemu wydawały się one bardziej ludzkie, a w przypadku dziewcząt – po prostu urocze. Nie mam pojęcia, czy to znak rozpoznawczy tej autorki, ale mam nadzieję, że po „Orange” tak się stanie. Warto zwrócić również uwagę na miejsce akcji, a mianowicie Matsumoto (w prefekturze Nagano), ponieważ autorka przemyca do mangi wiele miejsc, które lubi. Nawet mundurki Naho i reszty są inspirowane ubiorem licealistów z Matsumoto, a na dwóch okładkach można zobaczyć autentyczne miejsca.

Po „Orange” spodziewałam się dobrej, wzruszającej lektury, a dostałam zabójczy wyciskacz łez. Urzekła mnie historia, urzekła mnie relacja Naho i Kakeru, urzekły mnie nawet okładki. Takano Ichigo odwaliła kawał dobrej roboty, balansując między przeszłością a przyszłością, pokazując młodszą i starszą Naho jako dwie strony tej samej monety. Przez całą opowieść zadawałam sobie pytanie, czy uda się uratować Kakeru, i aż do ostatniej chwili nie byłam tego w stu procentach pewna. Gdzieś przeczytałam kilka słów na temat „Orange”, które prawdopodobnie idealnie oddają znaczenie tytułu oraz całej historii – to tak jak wtedy, kiedy jesz pomarańczę i nie wiesz, czy będzie kwaśna, słodka, a może gorzka. Starasz się wybrać najlepszą, ale nie wiesz, co się stanie, kiedy spróbujesz. Czy będzie dobra? Czy zostawi gorzki posmak na języku, a może będzie tak pyszna, że się uśmiechniesz? „Orange” to pewnego rodzaju lekcja. Co masz zrobić dzisiaj, zrób dzisiaj, niczego nie odkładaj, żyj tak, żeby potem niczego nie żałować. Żeby nie musieć wysyłać listu do swojego „ja”.

Tagged Under